Przeprowadzka: o tajemnicy starej kamienicy
Jest takie powiedzenie, że coś obchodzi nas tyle, co zeszłoroczny śnieg. Myślę sobie, że jest w nim dużo prawdy. Dlaczego ktoś miałby w ogóle zastanawiać się nad zeszłorocznym śniegiem, kiedy lato jest tak ciepłe jak tegoroczne. Jedyne co w takich temperaturach kieruje moje myśli w stronę czegokolwiek mroźnego to głosy w głowie przypominające o tym, że w mieszkaniu jest takie pomieszczenie jak kuchnia, a w niej zamrażalnik, a w nim lody.
Był grudzień. Za oknem himalaje śniegu, a w mojej głowie himalaje szczęścia: zamieszkam w starej kamienicy! Dosłownie skakałam pod sufit. I to nie byle jaki! Taki w kamienicy. Taki trzymetrowy. Zawsze marzyłam o tym, by wprowadzić się do starych murów, ale nie na zawsze. Tak na trochę, dłuższą chwilę. Jakby miał to być przystanek przed miejscem, w którym wybudujemy kiedyś w końcu własne ściany i wprowadzimy się do nich ze wszystkim tym, co między nami budujemy codziennie.
Nasza kamienica jest tak stara, że głupio byłoby jej śpiewać sto lat w urodziny. Na wszelki wypadek w mieszkaniu w ogóle nie pokazuję się z tortem. I nie, to wcale nie przez wieczną dietę i te cholerne, za małe spodnie narciarskie..! A przynajmniej nie przyznaję się do tego otwarcie. A co dopiero tak tutaj, na piśmie.
Nasza kamienica jest tak stara, że chociaż przeszła ostatnio lifting ścian na zlecenie wspólnoty, mezoterapię klatek schodowych i inne potencjalne próby biologicznej odnowy, zdradzają ją zmarszczki popękanej elewacji. Po wszystkim co przeżyła, musi mieć naprawdę grubą skórę, wymurowaną z tej czerwonej cegły. W kilku miejscach mocno ją pokruszyło Powstanie Warszawskie.
Był grudzień. Za oknem himalaje śniegu, a w mojej głowie himalaje szczęścia: właśnie przeprowadzamy się do starej kamienicy! A na dodatek zaraz zrobimy to, co ratuje wszystkich dźwigaczy przeprowadzkowych kartonów świata od śmierci głodowej – zamówimy pizzę. Pizza potencjalnie może być również powodem, dla którego niektórym zdarza się czasami nie mieścić w spodnie narciarskie, ale to już temat na osobny felieton.
Gdzieś między pierwszym kawałkiem pepperoni na wynos a rozplanowywaniem tego, na którym regale ułożyć książki, a w której szafce talerze, założyłam na siebie zimowy płaszcz i wybrałam się na spacer z Psem Lucjanem. Bo pies Lucjan (aktualnie nasz jedyny potomek) oczywiście przeprowadzał się z nami.
Bywa różnie między Psem Lucjanem a innymi psami.
Chociaż przeważnie jest absolutnie towarzyski i rozkoszny, bywa że na widok niektórych czworonogów budzi się w nim istny rottweiler. A właściwie taki z niego bardziej ”rottweiler gawędziarz” – krzywdy nie zrobi, ale chętnie obszczeka.
W każdym razie, wygląda to raczej zabawnie, ponieważ wzrostem nie sięga nawet do kolan, wyglądem przypominając natomiast jakąś nieistniejącą rasę. Bo jest psem rasy Lucjan, swojej własnej. Coś między jamnikiem, kotem, niedźwiedziem oraz autobusem przegubowym. Przy kundelkach ze schroniska wszystko jest możliwe.
Kiedy zeszłam z Psem Lucjanem na patio kamienicy, było już ciemno. Zimowy wieczór. Śnieg pruszył i bezdusznie przykrywał pierzyną białego puchu szyby ciasno zaparkowanych aut.
-Zero litości dla nieszczęśników na nieodpłatnych usługach samochodowej skrobaczki – pomyślałam.
Zimowy wieczór. Osiedlowa cisza nocna, przerywana tylko stłumionym dźwiękiem zwarcia elektrycznego w przydrożnej latarni. Pulsujący w szklanym kloszu zawieszonym nad ulicą dźwięk, okazał się być jednak tylko supportem przed prawdziwym niszczycielem bezgłośnej prawie już nocy – psem Lucjanem. Zarys starszego mężczyzny z pieskiem wchodzących na patio przez wąską bramę uruchomił w Lucjanie psi tryb awaryjny: funkcję ostrzegawczego szczekania.
Starszy Pan jednak uśmiechnął się tylko. Było już na tyle ciemno, że w pierwszej chwili nie widziałam go zbyt dokładnie. Delikatne światło latarni oświetlało jego siwe włosy i spadające z nieba płatki grudniowego śniegu. Grawitacja wydawała się przyciągać je tak słabo, jakby hamowało je w locie zmrożone powietrze. Opadały lekko, by w końcu zatrzymać się na jego bladej twarzy, którą przecinały cienkie linie zmarszczek. Jego jasna cera była jak lodowisko, które ostrymi płozami upływających lat zarysował czas.
Poczułam, że jego spojrzenie jest ciepłe, ale wydaje się też kryć jakąś tajemnicę. Wtedy jednak jeszcze nie wiedziałam, że niedługo ją poznam.
Następnego dnia rano wyszłam na spacer z psem Lucjanem. Naszą kamienicę otaczała policja, dwie karetki, dwie straże pożarne, kilku panów w kominiarkach i kilku ciekawskich sąsiadów. Patio ogrodzono czerwoną taśmą, a Pies Lucjan w ogóle nie szczekał.
– Niestety nie możemy udzielić Państwu żadnych informacji. Trwają prace operacyjne policji.
Wieczorem wybrałam się na kolejny spacer i poranne zamieszanie na patio nie dawało mi o sobie zapomnieć. Kiedy wracałam, byłam trochę roztargniona i zamiast do naszej klatki, weszłam do klatki obok. Na piętrze, na którym znajduje się parapet ze zdjęciami, drzwi do jednego z mieszkań były otwarte. Leżały w nich zwinięte w rulon dywany.
Wieczorem trafiłam na artykuł:
“Dziś rano w starej kamienicy przy ulicy X zmarł dziewięćdziesięcioletni mężczyzna, Powstaniec Warszawski. Podczas porządkowania rzeczy w jego piwnicy znaleziono pocisk przeciwpancerny z czasów Drugiej Wojny Światowej. Sytuacja została opanowana.”
I chyba dawno nic nie poruszyło mnie tak bardzo jak zwinięte w rulon dywany.
Historia prawdziwa. Pseudonimy Powstańców Warszawskich na potrzeby tekstu zmieniłam.
Chcesz tworzyć zjawiskowe treści w internecie?
Kliknij, by wznieść swoją internetową obecność na wyższy poziom i dodać sobie skrzydeł!
Soul
cialmedia
- sprawdź inspirujące produkty cyfrowe
Zaprojektowane, by wznieść Twoją internetową Twórczość na wyższy level! To video e-ebooki z nauką tworzenia mobile video i storytellingu oraz szablony do tworzenia animowanych insta stories. Nowy, fotograficzny produkt wkrótce #staytuned!
Sprawdź Soulcialmedia /
bestsellerowe produkty cyfrowe