Felieton dla tych, którzy marzną

Powoli przeterminowuje nam się luty. Jest taka zima, że, kiedy to piszę, martwię się, że świeżo napisane słowa mi zmarzną. W samym Rzymie podobno śnieg zasypał Koloseum, a Włosi w Watykanie chcą dowiedzieć się, dlaczego Bóg rzuca w nich z nieba zimną, białą mozzarellą.

Zimno. W prognozach pogody cały czas mówią coś o temperaturze odczuwalnej. Jak na ironię, bo faktycznie z trudem można odczuwać własne stopy i dłonie. No chyba, że jest się taką szczęściarą jak ja i na walentynki dostało się cztery pary rękawiczek. Na wszelki wypadek: cztery pary identycznych. Tak to bywa gdy zakochanie zmienia się w miłość i ma wydźwięk praktyczny.

Zimno – pomyślałam, gdy długa batuta Pani pogodynki zatrzymała się na Warszawie i zmroziła mnie prognozą odczuwalną na poziomie minus szesnastu stopni. Skłoniło mnie to początkowo do uzbrojenia się w kilka warstw odzieży wełniano-swetrowej, jednak Telewizyjna Prezenterka do spraw Mrozów i Wichrów nie wyglądała na szczególnie wiarygodną w lekkiej sukience nad kolano, więc postanowiłam nie traktować jej aż tak poważnie.

W biegu rzuciłam dwa wierzchnie swetry na oparcie fotela stojącego przy biurku. Każdy ma przecież taki mebel, który w codziennym życiu okazuje się być domowym portem lotniczym, na którym lądują ubrania zrzucane w pośpiechu. I nikt mi nie powie, że nie ma takiego fotela. Albo innej szafki lub wnęki pod łóżkiem. Po prostu mebla, będącego międzylądowaniem: między leżakowaniem outfitu w szafie, założeniem, a praniem.

Zimno – powiedziałam, kiedy zamknęły się za mną drzwi od klatki schodowej naszej kamienicy. W jednej chwili pożałowałam zostawienia swoich swetrów na fotelu. Poprawiłam szalik, założyłam jedną z czterech par nowych rękawiczek i w myślach podziękowałam projektantom kurtki, którą miałam na sobie (i którą w przestrzeni internetowej powinnam pewnie nazwać stylizacją) za to, że ma kaptur.

***

W tłumie śnieżnych kopców zaparkowanych na parkingu, które w normalną pogodę można byłoby z powodzeniem nazwać po prostu samochodami, po chwili odnalazłam swój. Terenowy rumak o gabarytach czołgu mrugną do mnie czule przednimi światłami, kiedy nacisnęłam przycisk pilota przy kluczykach. Kojarzycie te romantyczne stare filmy, w których mężczyzna jest tak wysoki, że kobieta musi unieść się na palcach aby utonąć w czułościach wyreżyserowanego pocałunku?

Podobnie jest ze mną, jeepem i odśnieżaniem.

Uniosłam się na palcach i prawą ręką uzbrojoną w szczotkę do odśnieżania zgarnęłam pierwsze trzy kilogramy śniegu, z czego kilogram wylądował na chodniku, kilogram na mojej głowie i po pól w każdym z rękawów kurtki vel stylizacji. Później proces odśnieżania odbywał się w podobnym i w tym sensie stabilnym klimacie. Po trzydziestu minutach intensywnego cardio nad zamarźniętą szybą, przestałam mieć wyrzuty sumienia dotyczące unikania siłowni i nieunikania czekolady.

W końcu otworzyłam drzwi do mojego czterokołowego odrzutowca. Wsiadam. Zdejmuję rękawiczkę i wysypuję z niej przez okno śnieg, uboczny skutek walki z odśnieżaniem. Przez ułamek sekundy mimowolnie widzę swoją rękę, która kolorem przypomina niedokładnie rozmieszane lody jagodowe, po czym wkładam ją do kieszeni aby wyjąć z niej kluczyki i odpalić auto. Dłoń zniża się w kierunku bioder i rozchyla materiał kurtki vel stylizacji. Niespodziewanie opuszkami palców czuję przeszywające zimno i już wiem, że jagodowy kolor dłoni zderzył się właśnie ze śnieżnobiałym śniegiem, który okazuję się mieć także w kieszeniach. A ja tak bardzo nie jestem gotowa na kolejną lodową porcję.

Zamykam oczy. Na zewnątrz moje usta liczą do dziesięciu ale w środku bluzgam. Widzę jak schłodzone powietrze zmienia się w białą parę, kiedy biorę oddech. Powietrze wciągam i powietrze wydycham. I tak patrzę na nie. Widzę jak wygląda, jak jest blado-białym obłokiem. I myślę, tak niedawno była przecież wiosna i pamiętam obłoki, kiedy były chmurami. A nie zmrożonymi oddechu kroplami. I pamiętam, leżałam na trawie i pamiętam niebo i pamiętam jak lody miały kolor waniliowy. A On jadł je całą łyżkę nabierając z pudełka, a ja mówię mu gdzie salaterka a on patrzy na mnie i śmieje się tylko nabierając kolejną łyżkę.

Zimno. Zimno. Przegryzam lekko wargę i próbuję przypomnieć sobie za co lubię zimę, za coś muszę na pewno. Lubię

za narty. Za grzańce. Za to jak śnieg wygląda z bliska na szybie. Za to, że renifery zmieniają kolor oczu kiedy robi się mroźno i uważałam, że to magiczne. Czerwone wino. Kominek. Chłodną pościel. Za to, że gdzieś na świecie jest podobno czerwony śnieg o zapachu arbuza.

I za to, że w tym roku na walentynki dostałam w prezencie cztery pary rękawiczek. Bo gubię i żebym nie zmarzła.

____________________

* Felieton napisany w roku, w którym w Rzymie spadł śnieg paraliżując życie włoskiego miasta.

to może Ci się spodobać:

teksty, które mogą Ci się spodobać

IDĘ DO SKLEPU

Chcesz tworzyć zjawiskowe treści w internecie?
Kliknij, by wznieść swoją internetową obecność na wyższy poziom i dodać sobie skrzydeł!

Soul

cialmedia

- sprawdź inspirujące produkty cyfrowe

Zaprojektowane, by wznieść Twoją internetową Twórczość na wyższy level! To video e-ebooki z  nauką tworzenia mobile video i storytellingu oraz szablony do tworzenia animowanych insta stories. Nowy, fotograficzny produkt wkrótce #staytuned!

ZOBACZ PRODUKTY

Sprawdź Soulcialmedia /
bestsellerowe produkty cyfrowe

© 2025 design, written and created by @poems.wonderland ®, All Rights Reserved.

kontakt

o mnie

główna

podróże

fotografia

felietony

sklep

zaloguj się

szukaj

Macaroon cake marshmallow sweet roll marzipan lollipop. Jelly beans pie powder danish wafer ice cream. Candy cupcake cake sesame snaps candy canes cotton candy cupcake. Macaroon cake.