
13 Paź Wracam na bloga! Dlaczego nie było mnie tutaj przez długie miesiące..?
…
CChciałabym móc powiedzieć, że moja długa nieobecność na blogu spowodowana była jedynie remontem strony i bezwiednym wzięciem przeze mnie udziału w empirycznym badaniu mającym dowieść, że remonty lubią się przedłużać. Jednak nie było to tylko to. Choć ten, kto chociaż raz walczył z edycją kodu html albo ekipą skuwającą tynki wie, że teza dotycząca nieuniknionego przedłużania się remontów jest nie do obalenia.
Strona faktycznie zawieszona została z powodu remontu. Z perspektywy czasu widzę jednak, że pomysłodawcą całego zamieszania raczej nie mogłam być ja. Zdecydowanie musiał stać za tym jakiś mój wewnętrzny sabotażysta. Bo czy mogłabym wpaść na pomysł zawieszenia strony w jej największym rozkwicie? Tuż przed podróżą dookoła świata i właśnie wtedy, kiedy felietony jak nigdy podawały się z rąk do rąk hiperłączami poleceń? I w końcu chwilę po tym, kiedy ze wzruszeniem odebrałam paczkę od jednej z czytelniczek wysłaną w podziękowaniu za to, że jeden z tekstów zmienił jej życie? To zdecydowanie nie mogłam być ja. Musiała być to jakaś inna (raczej nie życząca mi zbyt dobrze, chociaż mieszkająca w mojej głowie) dziewczyna. Nie chciałabym dać się ponieść stereotypom, ale istnieje szansa, że także blondynka.
Kiedy strona zapadła w sen zimowy (który przeciągnął się na wszystkie możliwe pory roku), nie wiedziałam jeszcze, że remont bloga nie jest jedynym remontem, który mnie czeka. W niedługim czasie zaczęłam podupadać na zdrowiu, a moje ciało i głowa już bez niczyjej decyzji przełączyły się w tryb konserwacji.
Mijały tygodnie, a doktorom medycyny specjalizującym się w braku diagnoz nie pozostawało nic innego, jak wzruszenie ramion. Nie poddawałam się jednak i na własną rękę szukałam odpowiedzi. Odpowiedzi oraz dystansu. A najbardziej pomagał mi dystans dosłowny, perspektywa oddalona na tysiące kilometrów: podróże.
Ledwie zdążyłam rozpakować plecak po podróży dookoła Świata, by spakować go ponownie conajmniej kilkanaście razy. Filipiny, Nowa Zelandia, Australia, Tulum, Nowy York, Kalifornia, Hawaje czy Grecja (właśnie zdałam sobie sprawę z tego jak wiele tekstów mam do nadrobienia!:)), to tylko kilka z miejsc w których odbyliśmy podróżniczy handel wymienny: pokonane kilometry wymieniając na wspomnienia. Takie nie do zapomnienia.
Aż w końcu życie zabrało mnie w jeszcze jedną długą podróż. All inclusive w niemieckim szpitalu. Nie mogę narzekać: posiłki kilka razy dziennie, łóżko sterowane pilotem i kroplówek tyle, że tak wielu igieł nie widziało samo życie nocne w Berlinie. I chociaż decyzja o leczeniu w Niemczech była ryzykowna i trudna, w końcu miałam diagnozę. I w końcu miałam nadzieję.
Po prawie miesięcznym pobycie w szpitalu do domu wróciłam lądując w nowej, pandemicznej rzeczywistości. Nie wiem czy więcej wymagało ode mnie odnalezienie się w świecie płynów do dezynfekcji czy tym, który po trudnym czasie zastałam w mojej głowie ucząc się żyć na zwolnionych obrotach.
Powoli jednak nabierałam sił i cichutko pracowałam nad powrotem na Poems. Jednak gdzieś między edycją kodu html, kolejną kawą, a chęcią rzucenia laptopem o ścianę jakaś dziwna ściana pojawiła się także w mojej głowie. Ściana wytapetowana wątpliwościami.
Podobno ściany mają uszy. Jeśli tak, to ta z pewnością nieźle się ode mnie nasłuchała. Czy ma to sens? Czy ktoś jeszcze na to czeka? A może narzucam się światu swoimi treściami? Własne myśli rzucały we mnie chaotycznymi słowami jak grochem o ścianę. Tymczasem do mojej skrzynki odbiorczej cały czas wpadały miłe wiadomości, które dodawały skrzydeł (sukcesywnie podcinanych jednak przez moją wewnętrzną sabotażystkę). W końcu to ona we własnej osobie zorganizowała ten blogowy remont. Z terminem realizacji na wieczne “nie teraz”.
Kiedy kilka dni temu jedna z Was (pozdrawiam Cię Olu ciepło jeśli to czytasz!) zostawiła pod moim postem na instagramie ten komentarz:
w jednej chwili wiedziałam, że to koniec zwlekania. Wspomniany felieton – o królewnie z korpowierzy, która bała się w sobie uwierzyć (klik) – był w końcu właśnie o tym, co aktualnie działo się ze mną. O odkładaniu na mogące nigdy nie nadejść “później’. O wewnętrznej sabotażystce. O wątpliwościach. Perfekcjoniźmie i prokrastynacji.
Zrozumiałam, że po raz kolejny w życiu stałam się królewną z własnego felietonu, zamkniętą na wieży własnych niepewności. Otoczoną fosą niewiele wartych wymówek. I postanowiłam jedno: koniec królewnowania. Poprawiam koronę, parzę herbatę i wracam.
Czego możecie spodziewać się na stronie?
Oczywiście felietonów. Jak zawsze: uczuciowo-satyrycznych. Jak dawniej: do czytania przy herbacie i winie. Dla inteligentnie wrażliwych. Ale także ogromu treści podróżniczych, bo to właśnie podróże pochłaniały mnie w czasie blogowej nieobecności do szaleństwa. I obiecanych tekstów o fotografii i content creatingu. A wszystko to doprawione odrobiną słodko-ironicznego spojrzenia na życie.
Mam nadzieję, że nowa odsłona strony się Wam spodoba. Będę jeszcze po cichutku pracować nad małymi zmianami, ale już raczej bez żadnych ogłoszeń w stylu: remont, nieupoważnionym wstęp wzbroniony. Bo kto jak kto, ale Wy jesteście jak najbardziej upoważnieni. To nie tylko moje, to nasze wspólne miejsce.
Ściskam Was mocno, O.
