Słodki karmel najlepiej smakuje na słono, czyli: po co nam te wszystkie trudne chwile.

Słodki karmel najlepiej smakuje na słono, czyli: po co nam te wszystkie trudne chwile.

22 października 2019

Słodki karmel najlepiej smakuje na słono, czyli: po co nam te wszystkie trudne chwile.

ATo o czym marzysz jest jak cukier: na tyle słodkie, żeby śnić o tym po nocach i na tyle sypkie, by czuć jak ucieka nam przez palce. Rzecz w tym, aby cały ten biały pył przerobić na karmel.

Niestworzone reakcje i myśli uaktywniają się u osób będących na diecie. Może to być nerwowe przełączanie kanału telewizora podczas reklamy nutelli albo koszmar o uciekaniu przed bezowym tortem przekładanym owocami. Koszmar niby o ucieczce, ale takiej w zwolnionym tempie. Scena filmowa. Komediodramat. Do muzyki Greka Zorby. Chociaż w jej rytmie powinno się uciekać raczej przed tłustym kebabem na cienkim cieście niż przed słodkim deserem.

Za porównanie marzeń do cukru obwiniam fakt, że od stycznia jestem na diecie. Mogę więc metaforycznie napisać, że uciekam przed tortem. Takim ogromnym, bezowym przekładańcem. Wielkim, pysznym i przerażającym kilogramy liczących. Od piramidy śmietany, masła i cukru straszniejsza jest w tej wizji jedynie wykonana z taniego plastiku figurka rodem z tortów weselnych, wbita w kremową masę na jego szczycie. Tym straszniejsza, że nie przedstawia sylwetek pary młodej- a mnie, kiedy na diecie jeszcze nie jestem. Życie.

A więc niczym prawdziwy twórca internetowy piszę tekst sponsorowany, którego fundatorem jest niski poziom glukozy w organizmie. A ja dziś właśnie o niej, czyli inaczej: o cukrze. Tak słodkim jak nasze marzenia. Tak sypkim, że czuć jak ucieka przez palce.

Prosty przepis na sukces

cukier + działanie (temperatury) = karmel

marzenia + działanie (nasza praca)  = zrealizowany cel

Cukier, który na potrzeby felietonu pokazuje ulotność naszych marzeń, ma pewną wyjątkową właściwość. Poddany działaniu wysokiej temperatury zamienia się w karmel.

Wyobrażam sobie, że karmel ten to nasz sukces. W rozumieniu dowolnego, zrealizowanego przez nas celu.

Aby go otrzymać (czyli zrealizować cel) musimy zadziałać na cukier (czyli nasze marzenia). A słowo zadziałać nie jest tu przypadkowe: bo by realizować cele, działać musimy. Wykonywać małe kroki, które nas do tego celu zaprowadzą, by później kąpać się w jeszcze ciepłej, karmelowej polewie. I może być to nawet kąpiel z bąbelkami pochodzącymi z szampana, którego sobie do niej dolewamy. W końcu właśnie odnieśliśmy zwycięstwo w mozolnej rozgrywce o szczęście. Możemy przyznać sobie puchar.*

*Ze wszystkich dostępnych na świecie pucharów rekomenduję pucharek lodów czekoladowych.

Tymczasem na backstage’u spełnionego marzenia

W piekarniku spełnionego przez nas marzenia stygnie właśnie nowonarodzone ciasto z karmelem. Kiedy już przedrzemy się przez stosy porozrzucanych w przybrudzonej kuchni garnków, możemy przyjrzeć mu się z bliska.

Otwieramy powoli rozgrzane drzwiczki przy pomocy kuchennej rękawiczki. Gęsty dym i zniewalająco słodk0-gorzki zapach lekko przypalonej blachy do pieczenia szybko wypełniają całą przestrzeń pomieszczenia, nie mogąc się nadziwić jak wielki panuje tu rozpierdol.

Drzwi od piekarnika są już otwarte, a my uśmiechamy się złowieszczo do jego tymczasowego lokatora – ciasta z karmelem – i zanurzamy w  nim metalową łyżeczkę. Taką średniej wielkości statystycznego gryza. Nie za dużo. Troszeczkę.

Już wyobrażamy sobie jak zaraz będzie słodko, poezję smaku porównywalną z pizzą albo szarlotką. Mijają setne sekundy odkąd zdążamy spróbować, a podniebienie zaraz zacznie nam dosłownie eksplodować. Słodkość na początku. Ale nagle, powoli zaczynamy czuć grudki gruboziarnistej soli. Wyrzuca to nas w kosmos gwiazdkowych restauracji, liczyliśmy na słodycz, a nie mieliśmy racji! Bo to co wyprawiło nas w podróż smakowo-nuklearną, to ta słoność pod koniec gryza i grubej soli ziarno.

Słodki karmel najlepiej smakuje na słono.

Tak samo, jak odniesiony sukces.

Magiczny, sekretny składnik naszego deseru, to sól. W snutych przeze mnie na kalorycznym głodzie analizach możemy założyć, że ktoś zakradł się do kuchni i dosypał nam złośliwie kilka czubatych łyżek. Trochę jak życie, które z zaskoczenia podrzuca nam pod nogi drewniane polano wątpliwości, w słownikach frazeologicznych nazywane po prostu kłodą, którą najchętniej spalilibyśmy na przysłowiowym stosie.

Sól to alegoria trudów i porażek, czyli wszystkich przeszkód, które musimy pokonać. Z jednej strony są one normalnym elementem życia, z drugiej jednak wybojami zmieniającymi najprostszą pozornie drogę w istny offroad, wyboiste pastwisko dla zabłoconych Land Roverów pragnień. Jednak poza jazdą bez trzymanki i obolałym od upadania tyłkiem, zmartwienia, problemy i wątpliwości dają nam na koniec coś więcej: doświadczenie, wiedzę, naukę na błędach i satysfakcję. I to właśnie one smakują najlepiej, kiedy już nasze starania przeżują nas, przemielą i wyplują. A my leżymy na kuchennej posadzce, jakby ktoś nas samych wyjął właśnie z blendera kielichowego, trzymając w dłoni kielich rozgazowanego od czekania na ten cholerny sukces szampana.

Badania psychologiczne o stanie umysłu

w kontekście porażek i trudności

W toku moich rozmyślań o zabarwieniu kulinarnym trafiłam na bardzo ciekawe badanie, przeprowadzone przez Panią psycholog Carol Dweck. Wynika z niego, że ludzi możemy podzielić na dwie grupy pod względem reakcji na trudności i porażki. Pierwsza z nich charakteryzuje się nastawieniem na rozwój, druga natomiast obawia się trudnych sytuacji, nie wiedząc nawet często co dokładnie budzi u jej reprezentatnów niepokój. Pod płaszczykiem strachu przed krytyką lub niepowodzeniem kryje się nie tyle obawa przed konsekwencjami w postaci jakiegoś negatywnego zdarzenia, a lęk przed tym, że ucierpi nasza samoocena, która mruczy nam do ucha, że jesteśmy za mało zdolni. Że nie mamy talentu.

Pani Dweck przeanalizowała reakcje uczniów szkół na napotykane trudności. Zaobserwowała, że zachowania dzieci były skrajnie różne: jedne mobilizowały się do dalszego działania i wykazywały chęć poprawy, inne czuły się bezradne, zagubione i popadały w beznadzieję. Doszła do wniosków, że powstałe w psychikach badanych odczucia wynikały z tego, jak postrzegają oni talent i inteligencję. Ci, którzy na trudności odpowiadali bezradnością tkwili w przekonaniu, że talent i inteligencja są stałymi parametrami z którymi rodzi się człowiek: utalentowany lub nie, inteligentny bardziej albo mniej. Inni za to postrzegali inteligencję jako zależną od własnych działań i pracy, którą inwestuje się w podniesienie intelektualnych kompetencji, przez co mobilizowali się, żeby coś poprawić i zmienić.

Wyniki badań okazały się zaprowadzić Panią Dweck do wniosków, że analogiczne reakcje mona zaobserwować w świecie dorosłych, a ich umysły podzielić na dwa rodzaje: growth mindset (umysł nastawiony na rozwój, który w sytuacji kryzysowej wykonuje pracę i analizuje popełnione błędy) oraz fixed mindset (umysł nastawiony na stałość, który w problematycznym momencie wywołuje poczucie bezradności i paraliżuje).

Czy stan umysłu można zmienić?

Na szczęście badanie zakończyło się wnioskami, że jeśli tylko chcemy i włożymy w to dużo pracy, stan umysłu można zmienić. I chociaż przeważnie mam ochotę podpisać się pod petycją o zdelegalizowanie wszystkiego, co nosi znamiona coachingu, ostatni rok jest dla mnie niesamowicie przełomowy i intensywny… i właściwie mogę powiedzieć, że chociaż przede mną jeszcze długa droga, mój umysł mocno się już przeformatował.

Przy ogromnej ilości zmian, które wprowadzam w swoje życie mam wrażenie, jakbym nie siedziała teraz wcale przy biurku, tylko w jakiejś samoobsługowej pralni, wrzucając maleńkie żetony do wielkich maszyn z blaszanymi bębnami, naprzemiennie fundując sobie pranie mózgu i sama sobie susząc głowę w jakiejś dusznej pralkosuszarce.

A kiedy tylko wychodzę z pralni, przemieszczam się do kuchni. Przedzieram się przez stosy brudnych garnków, staję przy kuchennym blacie i przerabiam cukier na karmel.

Czekam aż coś znowu sypnie mi sól w oczy, jakiś problem ponownie mnie w tej kuchni zaskoczy

i chociaż będę nad tym garnkiem walczyła, aż mi pasja pozwoli

martwi mnie, że słony karmel można przecież przesolić.

 

O mnie
Hello beautiful

Poems, to felietony uczuciowo-satyryczne do czytania przy herbacie i winie. Czułe historie, ładne rzeczy, wolne żarty. Boho klimat, podróże i fotografia. #Goodvibesonly dla inteligentnie wrażliwych.

A ja jestem Ola. Rozkochana w fotografii, podróżach, emocjach i słowach. I tym, jak miękkie w dotyku są psie uszy. Herbatę piję w nieprzyzwoitych ilościach. Prawniczą togę zamieniłam na wygodne trampki, a grube kodeksy na ciężką lustrzankę, którą zabrałam ze sobą w podróż dookoła świata. Chodź czytać, bo wystygnie herbata!

Chcesz nauczyć się tworzyć inspirujący content na Instagramie?
Pobierz darmowy rozdział videobooka SoulStories!

Kliknij, by pobrać darmowy rozdział SoulStories, który pomoże Ci nagrywać jakościowe video telefonem, tworzyć magiczne InstaStories i zdradzi sekrety storytellingu! Poznaj wyjątkowy format multimedialnej książki!

pobierz mini videbook

say hello on

@poems.wonderland
Zapisz się na Uczuciowo-Satyryczny Newsletter!

Chcesz dostawać ode mnie listy? Zapisz się do poemsowego newslettera!

[contact-form-7 id="20" title="Newsletter" html_class="cf7_custom_style_2"]