13 Paź Let’s get lost, czyli: spełniamy nasze największe podróżnicze marzenie!
LLatem gubię kapelusze, a jesienią przeważnie rękawiczki i siebie. Jeśli chodzi o kapelusze i rękawiczki praktykuję raczej gubienie tradycyjne, tak jak gubi się zwykle rzeczy noszone przy sobie: w autobusie, drzwiach i przejściach, kawiarniach, sklepach, kolejkach i w pośpiechu. Gubię zwykle z roztargnienia: jest rzecz, jest rzecz, jest rzecz i za chwilę nie ma.
Jeśli chodzi o gubienie siebie, tu wyróżniam dwa rodzaje. Pierwsze, to gubienie się w sobie samej. To ten rodzaj gubienia, kiedy może wynurzyłabyś nos spod wełnianego koca i skonsultowała jesienne smutki z jakimś specjalistą, ale masz wrażenie, że nawet lekarz i farmaceuta poleciliby Ci po prostu Nutellę. Dawkowaną bezpośrednio ze słoika. Łyżkami. Pod kocem. Wełnianym.
To ten rodzaj gubienia, kiedy nawet deszcz za oknem pada jakoś od niechcenia. Czas upływa za szybko, a jednocześnie tak okrutnie się wlecze, kiedy ciasto jesiennego pocieszenia w piekarniku się piecze. I wybacz mi słodka matko boska węglowodanowa: na sezon bikini znów nie będę gotowa. Odpuść mi moje grzechy świętej pamięci dieto: czekolada pomaga czasem, kiedy jest się kobietą.
Drugi rodzaj gubienia to lepki zapach biletów lotniczych drukowanych w pośpiechu, to walizka domykana amatorską metodą dociskania jej tyłkiem, aż wszystko jakimś cudem się zmieści. To paszporty gotowe na więcej pieczątek po podróżniczym odwyku. I gotowe na moment, w którym groźny Pan w mundurze otworzy je na stronie ze zdjęciem i szybkim głowy skinięciem uchyli lotniskowe wrota boarding’u.
Moment odprawy jest dla mnie emocjonujący o tyle, że na widok podobizny własnej twarzy w paszporcie, uchwyconej od frontu na fotelu fotografa reklamującego swoje usługi chwytliwym szyldem „tylko u nas zdjęcia do dokumentów w pięć minut”, czuję się jak na pamiątkowej fotografii z aresztu śledczego. To wyglada jak rysopis, a ja jak poszukiwana. Bo jestem poszukiwana. Bo jestem zgubiona. Bo w każdej podróży odnajduję samą siebie na nowo.
Podróż: najpiękniejszy rodzaj gubienia.
Uciekanie daleko nigdy nie smakuje tak dobrze jak właśnie jesienią. Nie ma nic lepszego niż to, by nacieszyć się polskimi wschodami słońca gdy zaczyna się lato, przedawkować kolejno truskawki, maliny i czereśnie… a kiedy skończy się sierpień poczuć jak słodkie są figi utopione w kruszonce. Zjeść pierwszą w sezonie dyniową zupę z pomarańczowym sokiem i pestkami słonecznika uprażonymi na sucho. A po kilku jesiennych spacerach spakować się i przeczekać gdzieś szarość i deszcze. Wydrukować bilety lotnicze. I pomachać nimi na pożegnanie jesiennym swetrom. Zgubić się gdzieś daleko, zanim jesień zmieni nas w upijający się herbatą kłębek swetrowej wełny.
Jedziemy w podróż dookoła świata!!!
Podróż dookoła świata była jednym z tych marzeń, o których bałam się śnić. Czas nigdy nie wydawał się być odpowiedni, a połączenia lotnicze odpowiednio dobre. No i portfel wystarczająco pełen. Podświadomie wydawało mi się też, że taka podróż może zdarzyć się tylko w książkach i filmach. Ale mimo to skrycie sobie o niej marzyłam. On między zdaniami czasami żartował o niej. Najpierw rzadko. Później częściej. A ona z każdym żartem stawała się coraz bardziej realna, żart zamiast bawić rumienił nam policzki i nawet nie wiemy kiedy zaczęła stawać się planem.
Nasza trasa
Zgubić się gdzieś daleko. I odnaleźć na nowo.
Więc jeśli chodzi o gubienie siebie, to wyróżniam dwa rodzaje. Pierwsze, to gubienie się w sobie samej. Drugie, to gubienie się gdzieś daleko, by odnaleźć na nowo.
I chociaż takie „daleko” może czekać bliżej niż myślimy – być leśnym spacerem, ulubioną kawiarnią albo książką przeczytaną na jednym wdechu – to lubię z odległości tysiąca kilometrów zobaczyć własne sprawy. Przez chwilę być dalej od życia, w którym dziewczyna którą jestem spieszy się między poniedziałkami. I nie zawsze pamięta dokąd. „Być” bardziej świadomie. Przez chwilę być dalej, by być bliżej.
Na końcach świata ludzie szeleszczą do siebie w językach, których nie rozumiem, ale spieszą się i śmieją w tym samym co wszyscy. Lecę pouśmiechać się do nich. I do australijskich kangurów!