27 Lis Afryka: Kenia. Maji Moto Eco Camp, klimatyczny nocleg w Afryce
K
Kiedy biura podróży sprzedają nam wakacje marzeń, z menu kolorowych broszurek możemy wybrać opcję all inclusive: wszystko w cenie. W skład oferty wchodzą chłodne drinki z palemką, całodniowe posiłki i łabędzie ze świeżo wykrochmalonych ręczników.
Przeważnie jednak, jeśli wszystko jest w cenie, możesz nie znaleść tam tego, co bezcenne: przygód, prawdziwych ludzi i emocji. Przynajmniej przygód nie większych, niż aquareobik 60+ o dwunastej w południe. Emocji nie mocniejszych, niż ten lekki, ciepły dreszczyk moczu pięciolatka w przyhotelowym zbiorniku wodnym. I ludzi nie prawdziwszych, niż turysta słowiańskiego pochodzenia, poddawany procesowi basenowego moczenia. Oraz procesowi chlorowania. Efektowi syntezy drinków na bazie zamienników markowych alkoholi i chlorowanej wody.
A tymczasem, za siedmioma sawannami, za siedmioma dzikimi zwierząt stadami, w afrykańskiej Kenii najprawdziwsi Masajowie czekają z miejscem, w którym samo przebywanie jest już przygodą.
Maji Moto Eco Camp.
Maji Moto Eco Camp, to miejsce stworzone obok najprawdziwszej masajskiej wioski. Zbudowane i wykreowane przez lokalnych Masajów, którzy chcą dzielić się ze światem swoją kulturą. Obozowisko położone jest na szczycie wzgórza, po którym na codzień wspinają się dzikie zwierzęta, rdzawoczerwone głazy i sukulenty, rozmiarem przewyższające drzewa.
Jak wygląda obozowisko?
Gdyby powstała gra The Sims w wersji Masajskiej, byłaby najłatwiejszą z gier świata. Wszystkie pomieszczenia, to ulepione z gliny izby, analogiczne do domów mieszkańców pobliskiej wioski. Większość z nich znajduje się pod gołym niebem, a łazienka jest tylko jedną, glinianą ścianą, schowaną za kotarą dzikich drzew. Rolę sufitu pełni jedynie nagie niebo, które wydaje się stwarzać dach drzewom.
To nie jest tak, że jesteś tu po prostu blisko natury. Ty dosłownie stajesz się jej mokrą, świeżo namydloną żelem pod prysznic częścią, kiedy deszczownica oblewa Cię wodą z okolicznego gorącego źródła, a nieprawdopodobna ilość gwiazd patrzy na Ciebie z góry. Naprawdę nie pamiętam czy kiedykolwiek wcześniej miałam tak dziwne wrażenie, że niebo się na mnie gapi.
Niewątpliwą gwiazdą obiektu jest toaleta. Tu określenie sedesu jako tronu nabiera dosłownego znaczenia. Na wprost drewnianego siedzenia z pokrywką zamiast klapy znajduje się okno z widokiem na sawannę…
Pokojami hotelowymi są namioty, z których rozciąga się niesamowity widok na stepową przestrzeń. Poczułam się jak mała dziewczynka wysłana na obóz, którą jeszcze kilka (no dobra, nie wiem jak do tego doszło: kilkanaście lat temu) faktycznie byłam.
Poranna przygoda.
Wyobraźcie sobie, co wydarzyło się rano: siedzę sobie spokojnie w namiocie. Trochę czeszę włosy, trochę szukam wifi, aż tu nagle kilka kóz wchodzi do mojego namiotu! Rzucam szczotkę, rzucam iphone’a i już nie jestem pewna za co łapać najpierw, za zamek w materiałowych drzwiczkach czy aparat! Porzucam ostatecznie łapanie wifi na rzecz łapania moskitiery i przytrzymuję ją tak, żeby sprytne kozy nie mogły się przez nią przedostać. Wyglądam przez jej drobną siateczkę i widzę, jak przed moim namiotem wędrują całe dziesiątki zwierzaków, wyprowadzanych przez małych masajskich chłopców. Gdybym obiema rękoma nie trzymała kurczowo moskitiery, to pewnie przecierałabym oczy ze zdumienia. Wzięły mnie kozy zaspaną i z zaskoczenia. Wjazd na chatę, edycja campingowa.
A co do małych chłopców: w kulturze masajskiej stają się pasterzami, kiedy tylko nauczą się chodzić.
Strefa wspólnych posiłków i chilloutu.
Centralną częścią obozu jest wspólna przestrzeń, w której przy długim stole serwowane są posiłki, przygotowywane na miejscu przez Masajkę, żonę właściciela camp’u. Mimo, że lokalne potrawy opierają się głównie na dość ograniczonej liczbie składników, kozinie i kukurydzianej mące, kobieta ma smak i ogromne serce do gotowania. Udało jej się nawet zupełnie bez piekarnika upiec ciasto, z okazji urodzin naszej koleżanki. Był to jej trzeci wypiek w życiu. Najpyszniejszy zakalec na świecie. Ja naprawdę, bez cienia żartu, bardzo lubię zakalce.
W Masai Mara Eco Camp dzień gaśnie przy ognisku. Na zdjęciu poniżej szef obozu. Wcale nie odpala ziół znanych nam powszechnie z Holandii wyjętym chwilę wcześniej z ogniskiem konarem drzewa. Wcale. Absolutnie nie. Stanowczo zaprzeczam.
*
W następnych odcinkach Afykańskiej przygody pokażę Wam najdziksze ze zwierzaków. Opowiem o tym, jak trafiłam do wioski Masajów, co Masajowie robią z ludzkimi zwłokami i dlaczego sądzą, że trzymiesięczne dziecko, to jeszcze nie dziecko. Dowiecie się jakim cudem w środku dżungli spotkałam najprawdziwsze górskie goryle oraz ile pięknych miejsc i ciekawych ludzi pomieściła karta pamięci w moim aparacie. Zdradzę też, jakie zwierzę jest najniebezpieczniejsze na świecie i dlaczego hipopotam.
A może jest coś czego chcielibyście się dowiedzieć w temacie naszej wyprawy?
Uściski, O.