Co byś zrobił, gdybyś miał o tyle czasu więcej, o ile czas dłuży Ci się zwykle w kolejce?

Co byś zrobił, gdybyś miał o tyle czasu więcej, o ile czas dłuży Ci się zwykle w kolejce?

22 października 2019

Co byś zrobił, gdybyś miał o tyle czasu więcej, o ile czas dłuży Ci się zwykle w kolejce?

Z

okazji zbliżających się niedługo urodzin, myślę trochę o wieku. I nie mam na myśli tego drewnianego wieka, zasypywanego piaskiem podczas życiowego game over’a oraz towarzyszącego mu religijnego obrzędu ostatniego pożegnania. Mam na myśli pochodną metryki urodzenia. Te dwie, kolejno ustawione obok siebie cyfry, które w dorosłym życiu wpisujesz w kolumnę obok imienia i nazwiska wypełniając druczek w urzędzie.

Ostatnio dorosłość zaprosiła mnie właśnie do jednego z takich urzędów. W piśmie przewodnim nazwano to wezwaniem do uzupełnienia deklaracji podatkowej, ale ja dla własnej higieny psychicznej odebrałam komunikat jako zaproszenie na kawę. Co prawda z automatu i za własne monety, których pół portfela połknie mi pewnie jeszcze parkomat pod urzędem, ale zawsze to jakaś przyjemniejsza okoliczność.

Co do okoliczności, wizyta w urzędzie jest doskonałą do przemyśleń o upływającym czasie. I w ogóle o życiu i śmierci. A jeżeli o śmierci, to głównie tej z nudów, która grozi kiedy podczas powolnego kurczenia się długiej kolejki przez kilka godzin odliczasz numerki. Zanim z otwartymi ramionami przywita Cię w okienku Pani Halinka. Groźnym spojrzeniem spod trwałej tlenionej płukanką z drogerii lustrująca Twoje dokumenty.

Czekałam na swoją kolejkę. Zakładałam nogę na nogę, raz jedną na drugą, a raz drugą na pierwszą. Obserwowałam ludzi, nuciłam w głowie dżingle z kiepskich reklam. Marnowałam tusz w długopisie marząc po drugiej stronie pobranego z automatu numerka i marząc, by skończyło się w końcu to czekanie. Czas upływał mi w tempie przeciwnym do zawrotnego, porównywalnym do prędkości sanek w środku w lata.

A przecież czas, tak na codzień, wybaczcie Państwo dosadność: z a p i e r d a l a . I to kosmicznie szybko. Jak te sanki, ale zimą. Zimą konkretną. Taką ze śniegiem i w górach. Taką zaraz po świętach, żeby jednostka ludzka umieszczona na pojeździe z płozami, mogła osiągnąć prędkość napędzoną świątecznymi pierogami.

Co byś zrobił, gdybyś miał o tyle czasu więcej, o ile czas dłuży Ci się zwykle w kolejce?

 

Podeszłam do automatu z kawą. Wrzuciłam dwa złote do plującej kofeiną maszyny, a następnie wraz z parującą z plastikowego kubeczka cieczą zaszyłam się w rogu urzędowej sali i postanowiłam przyjąć fikcję, że ja tu właściwie przyszłam tak po prostu, na kawę. Sama ze sobą. Żeby dać się zanudzić jednoosobową rozmową.

I zadałam sobie pytanie: co bym zrobiła, gdybym mogła uzbierać i wykorzystać cały ten gratisowy, dłużący się w kolejkach podczas całego życia czas?

Zapisałabym się może z mężem na kurs tańca. Ale bardziej dla robienia czegoś wspólnie i dosięgania do niego na palcach, niż dla wiedeńskiego walca. I wydłużyłabym spacery z psem Lucjanem o pół godziny.

Poszłabym w końcu z przyjaciółmi na wino, na które umawiamy się od miesięcy ale zawsze ktoś gdzieś musi zostać dłużej, bo praca, imieniny ciotki, znowu grypa, projekt znowu, znowu deszcz. Tak okrutnie za oknem listopad nam moknie.

Skończyłabym w końcu malowanie meblii ogrodowych i odwiedzila rodzinne strony. Wydłużyłabym wszystkie wspólne śniadania i kolacje, dałabym treningowym butom drugą szansę.

Zaczęłabym uczyć się hiszpańskiego, upiekłabym ciasto, zaplanowałabym kolejną podróż, może w czymś pomogła komuś. Nauczyłabym się zasad nowej planszówki, częściej zapraszała gości, zaczęłabym pisać książkę i częściej czytać książki.

Przygotowałabym snowboard na zimę i na zimę zrobiła przetwory. Albo bezkarnie na chwilę zapadła w sen zimowy.

Nie myślę wtedy o tym jeszcze, że kilka tygodni później będę siedziała właśnie w autobusie w drodze z Maji Moto do Nairobi, na jednym odcinków naszej Afrykańskiej przygody. Jestem tu teraz. Z backpack’iem w bagażniku. Niconem na szyi. Za szybą Land Crusera mijam gliniane domy i ludzi, którzy mają czas.

Ale nie mają wiele innego.

*

Ostatnio dorosłość zaprosiła mnie właśnie do jednego z takich urzędów. W piśmie przewodnim nazwano to wezwaniem do uzupełnienia deklaracji podatkowej, ale ja dla własnej higieny psychicznej odebrałam komunikat jako zaproszenie na kawę. Miałam rację.

Sama ze sobą na śmierć się na tej kawie zagadałam.

Połowa drogi do Natrobi. Przez uchylony lufcik wiatr wdmuchuje podgrzany piach, za oknem obdrapują się tynki, mali chłopcy i dziewczynki kopią bosymi stopami zrobione z butelek plastikowych piłki. Kurzy mi się za oknem uciekający krajobraz i nagle jakoś nie chcę pisać nic więcej.

Nic więcej niż banalne zdanie, by wykorzystać czas na docenianie.

Tagi:
O mnie
Hello beautiful

Poems, to felietony uczuciowo-satyryczne do czytania przy herbacie i winie. Czułe historie, ładne rzeczy, wolne żarty. Boho klimat, podróże i fotografia. #Goodvibesonly dla inteligentnie wrażliwych.

A ja jestem Ola. Rozkochana w fotografii, podróżach, emocjach i słowach. I tym, jak miękkie w dotyku są psie uszy. Herbatę piję w nieprzyzwoitych ilościach. Prawniczą togę zamieniłam na wygodne trampki, a grube kodeksy na ciężką lustrzankę, którą zabrałam ze sobą w podróż dookoła świata. Chodź czytać, bo wystygnie herbata!

Chcesz nauczyć się tworzyć inspirujący content na Instagramie?
Pobierz darmowy rozdział videobooka SoulStories!

Kliknij, by pobrać darmowy rozdział SoulStories, który pomoże Ci nagrywać jakościowe video telefonem, tworzyć magiczne InstaStories i zdradzi sekrety storytellingu! Poznaj wyjątkowy format multimedialnej książki!

pobierz mini videbook

say hello on

@poems.wonderland
Zapisz się na Uczuciowo-Satyryczny Newsletter!

Chcesz dostawać ode mnie listy? Zapisz się do poemsowego newslettera!

[contact-form-7 id="20" title="Newsletter" html_class="cf7_custom_style_2"]